Wielu z Was nie będę musiał przekonywać do jazdy rowerem, ale na pewno znajdzie się też trochę sceptyków. Zacznę więc o wymienieniu kilku zalet roweru jako środka lokomocji i rekreacji.
Jazda rowerem jest dobra dla zdrowia. Nie obciąża organizmu tak jak mocno przereklamowane bieganie, a kręgosłup i kolana nie są tak katowane. Treningi na rowerze bywają wręcz zalecane przy pewnych dolegliwościach stawów kolanowych czy kręgosłupa.
Tu mała uwaga: wbrew pozorom w większości przypadków na kręgosłup lepiej działają rowery, na których mamy sylwetkę pochyloną (krosowe, „górale”, kolarzówki itp.). Miejskie z szerokim siodłem, na których siedzimy wyprostowani, nie obciążają tak naszego kręgosłupa i szybciej poczujemy zmęczenie.
Gdy jesteśmy pochyleni, to rozkładamy obciążenia również na ręce. Taka pochylona pozycja bardzo wzmacnia mięśnie lędźwiowe pleców, co skutkuje brakiem lub zmniejszeniem dolegliwości związanych z tym odcinkiem kręgosłupa. Przejażdżki rowerem również dobrze wpływają na serce, stabilizują poziom cukru we krwi, chronią przed nadciśnieniem i wytwarzają endorfiny zwane hormonem szczęścia.
Endorfiny zdecydowanie poprawiają nasze samopoczucie jeszcze długo po przejażdżce i zmniejszają stres. Dodatkowo zadbamy o sylwetkę, nawet nieforsowna jazda rowerem wyciągnie trochę energii z naszych komórek tłuszczowych. Na rowerze nie tylko mięśnie nóg nam się wzmocnią, ale również pośladków oraz brzucha, a przy podjazdach mocno pracuje całe ciało, w tym ręce i tors.
Poza zaletami zdrowotnymi dochodzą jeszcze ekonomiczne
Chyba nie ma dużego miasta w Polsce, gdzie rowerem na dystansach 5–10 km nie będziemy się poruszać szybciej niż autem czy komunikacją miejską. Infrastruktura rowerowa jest coraz lepsza i tylko jeszcze brak zrozumienia między uczestnikami szeroko pojętego ruchu drogowego utrudnia życie. Nie dość, że dojedziemy szybciej, to unikniemy stresów związanych z parkowaniem czy ograniczeniami w ruchu. W małych miasteczkach i na wsiach, gdzie brak transportu publicznego, rower bywa po prostu niezastąpiony.
Osobna sprawa to turystyka rowerowa i zwykle jeżdżenie dla przyjemności. Z roweru zawsze zobaczysz i odczujesz więcej niż z samochodu. Po nabraniu pewniej wprawy nawet 70–kilometrowe wycieczki rowerem będą czystą przyjemnością. No i na koniec rywalizacja… ja choć jeżdżę damką, zacząłem brać udział w maratonach rowerowych, a nawet ostatnio stanąłem po „Supermaratonie Jastrzębi Łaskich” na podium (miejsce trzecie w kategorii M4i), osiągając z moją damką, na dystansie 70 km średnią ponad 32 km/h!
Zalety jazdy rowerem można wymieniać jeszcze bardzo długo, ale zabrakłoby wtedy miejsca na wyjaśnienie i uzasadnienie tytułu artykułu. Jak już udowodniono, jazda rowerem to przyjemność, ale tę przyjemność można spotęgować, łącząc ją z innymi pasjami! I tak dochodzimy do sedna, czyli wykorzystania iPhone’a w duecie z rowerem.
Sposobów na wykorzystanie iPhone’a na rowerze jest wiele
Zacznijmy od najprostszego i niekoniecznie zalecanego. Słuchanie muzyki. O ile robimy to w otwartych słuchawkach np. tych dostarczanych wraz z iPhone’em, to jeszcze pół biedy. Jeśli nie przesadzimy z głośnością, to nadal będziemy słyszeć, co się wokół nas dzieje. Dodatkowo mogą służyć jako zestaw słuchawkowy do rozmowy podczas jazdy. Ale w mieście należy być bardzo ostrożnym, a poza miastem często lepiej wsłuchać się w odgłosy przyrody. Pozostawię to waszemu osądowi.
Kolejny sposób to śledzenie i zapisywanie tras za pomocą sensorów iPhone: GPS i obecnie wbudowanego w iPhone 6 i 6 Plus barometru, czyli wysokościomierza. Jest on znacznie dokładniejszy niż pomiar wysokości z GPS, zwłaszcza gdy chodzi o przewyższenie. Do tego wystarczy nam iPhone i jakiś program. Jest ich wiele, ale moje ulubione to Wahoo Fitness (bez własnego serwisu internetowego), Strava (chyba najbardziej rowerowy serwis, jaki znam) i RunKeeper (uniwersalny). Więcej o programach napiszę niżej.
Inną sprawą jest nawigacja. Wiele programów ma już tryb nawigacji rowerowej (Navigon, Mapy Google’a itp.). Można z nich korzystać „na słuch” dzięki poleceniom wydawanym przez program lub wzrokowo, gdy umieścimy iPhone’a na kierownicy.
Jeżeli mamy już iPhone’a i chcemy potęgować przyjemność przejażdżek, to dobrze byłoby o niego zadbać. Mamy co najmniej trzy sposoby na to. Można umieścić go w jakiejś kieszeni lub plecaku, ale utrudni to korzystanie z niego. Możemy zastosować etui z opaską naramienną, ale nie jest to najlepsze rozwiązanie dla rowerzysty.
Kolejny sposób to etui mocowane na kierownicę.
Mamy całkiem bogaty wybór różnorodnych etui i mocowań. Sam kiedyś używałem iBike, ale większość producentów etui ma w swojej ofercie coś na rower, np. LifeProof. Inne rozwiązanie to adapter rowerowy do etui, jakie mamy. Na przykład SlipGrip do moich ulubionych obudów OtterBox (Defender). Nawet znany producent bagażników samochodowych robi coś dla rowerzystów, system Pack ‚n Pedal. Większość etui rowerowych jest przynajmniej deszczoodporna, więc nie należy zbytnio obawiać się wożenia iPhone’a na kierownicy. W etui iBike moje iPhone’y 4s i 5 przejechały kilkaset kilometrów, z czego sporo po wertepach. Bez problemów.
Następny etap zwiększania przyjemności to zebranie większej ilości danych podczas jazdy. Najtaniej jest wzbogacić nasz zestaw o monitor rytmu serca na Bluetooth LE. Udało mi się nabyć całkiem przyzwoity monitor (choć z kiepskim zapinaniem) w „Biedronce” za 69 zł. Możliwe, że gdy będziecie czytać ten artykuł, to jeszcze będą do zdobycia. Ceny innych monitorów zaczynają się od 150 zł. W wyborze ważne jest, aby był on zgodny z Bluetooth LE (Smart) i miał przyzwoity pasek. Kiepskie paski charakteryzują się tym, że gdy się spocimy, to po kilku godzinach słabo odseparowane elektrody zostają zwarte i monitor przestaje działać. Należy pamiętać też, aby je myć.
Badanie rytmu serca jest dość ważne nie tylko dla aktywnie uprawiających sport czy fitness. Aby zachować dobre zdrowie i kondycję (zwłaszcza układu krążenia), należy stosować zasadę: 3 × 30 × 130. Czyli przynajmniej trzy razy w tygodniu na 30 minut doprowadzać rytm serca ponad 130 uderzeń na minutę.
Zwiększamy dokładność pomiarów, jeszcze bardziej dbając o zdrowie
O tym, że GPS nawet wspierany ruskim GLONASS–em (do iPhone’a 4s) potrafi zgubić sygnał, chyba wie już każdy. Do tego dochodzą pomyłki i opóźnienia w podawaniu prędkości. Z wysokością bywa jeszcze gorzej. Jest na to sprawdzony sposób. Bardzo dokładny pomiar prędkości i przebytej trasy zapewni nam tradycyjny licznik obrotów koła. Do iPhone’a są robione liczniki oczywiście na Bluetooth LE (Smart) zazwyczaj połączone z licznikiem obrotów korby (kadencji). Jeżeli wpiszemy w ustawieniach programu współdziałającego z licznikiem dokładny obwód koła (najlepiej zmierzony, a nie podawany przez producenta), to dostaniemy bardzo precyzyjne wyniki.
Osobnym tematem jest licznik kadencji (obrotów korby – pedałów). Dopóki nie zapoznałem się z tematem, nawet nie wiedziałem, jak jest to ważne. I to ważne dla zdrowia, komfortu oraz wyników.
Większość z nas, jeżdżąc rekreacyjnie lub nawet bardziej „sportowo”, ale bez opieki fachowca, „ciśnie” na pedały, stosując twarde przełożenia. Czyli jadąc szybko, wolno kręci korbą. Wolno to znaczy poniżej 70 obrotów na minutę. Jednak aby zadbać o kolana, zwiększyć zasięg i (lub) prędkość jazdy oraz mniej odczuwać zmęczenie nóg, należy kręcić przynajmniej 80 obrotów na minutę. Są wyjątki (np. krótkie podjazdy czy trening siłowy), ale szybciej kręcąc nogami uzyskujemy znacznie większe przyśpieszenia (jak w samochodach) i nie obciążamy tak organizmu. I właśnie aby nauczyć się szybko kręcić, bardzo przydaje się licznik kadencji. Liczniki obrotów korby w połączeniu z prędkościomierzem nie są drogie, można je kupić już od 150–200 zł.
Zawsze mi się wydawało, że szybko kręcę nogami, jednak po założeniu licznika okazało się, że ledwie dochodzę do 60 obrotów na minutę. Początkowo było bardzo ciężko się przestawić na 80 obrotów, jednak już po dwóch tygodniach odczułem zalety zwiększenia kadencji. Polecam takie przestawienie sposobu jazdy wszystkim. Nieważne, czy jeździ się po parku, czy na długie wycieczki, szybko czy powoli. Będzie lepiej! Profesjonaliści lub rowerowi krezusi stosują jeszcze mierniki mocy. Niestety jest to poważny sprzęt w postaci całej korby, piasty, ramion lub specjalnych pedałów. Najtańsze zaczynają się od 600 dolarów.
Bez programu nie zadziała
Obecnie iOS sam z siebie wspiera tylko Bluetoothowe monitory rytmu serca (aplikacja Zdrowie). Jeżeli wyposażyliśmy nasz rower w dodatkowe liczniki, musimy mieć też programy, które je obsłużą. Najpopularniejsze uniwersalne obsługują tylko monitory rytmu serca (np. RunKeeper czy niesławne Endomondo). Ale i tak będziemy mieli w czym wybierać.
Pierwszy wybór to Strava. Obsługuje liczniki rowerowe i do tego ma wspaniały serwis WWW specjalnie przygotowany dla kolarzy (biegaczy też obsługuje). Moją ulubioną w nim funkcją są „segmenty”. Możemy oznaczyć kawałek często przemierzanej przez nas trasy i porównywać na nim swoje wyniki z osiąganymi przez innych rowerzystów. Fajne, choć lekko deprymujące, bo w mojej okolicy jest sporo „śmigających” na szosówkach, z którymi ja i moja damka równać się nie mogą.
Jednak moim faworytem jest darmowy program firmy Wahoo Fitenss. Firma ta robi bardzo dobre akcesoria iPhone’owe głównie do roweru, ale i dla biegaczy.
Są to mierniki prędkości i kadencji, samej kadencji, stacjonarne trenażery rowerowe sterowanie z iPhone’a lub iPada, monitory rytmu serca połączone z zaawansowanymi miernikami aktywności. Wahoo w przeciwieństwie do wielu innych producentów sprzętu fitness (Nike, Garmin, Polar) nie prowadzi własnego serwisu do gromadzenia „sportowych” wyczynów, lecz pozwala korzystać z innych popularnych w tej dziedzinie. Dodatkowo ich aplikacja działa z praktycznie każdym sprzętem. Bez problemu obsługuje monitor rytmu serca „od Chińczyka” czy z Biedronki i liczniki iBike.
Nawet jeśli nie mamy żadnych dodatkowych urządzeń, to program Fitness od Wahoo dzięki ogromnym możliwościom konfiguracji i bardzo prostemu eksportowi danych wprost do serwisów, jak RunKeeper, Strava, Garmin, Nike i w sumie kilkunastu innych, nam się przyda. Oczywiście współpracuje też z aplikacją Zdrowie.
Pisząc o Wahoo Fitness, nie mogę nie wspomnieć o moim ulubionym urządzeniu rowerowym robionym przez tę firmę. Jest nim wyświetlacz (ekran) do iPhone’a! Dostępny jest w dwóch wersjach: RFLKT (tylko funkcje wyświetlacza) oraz RFLKT+ (dodatkowo barometr, termometr konieczny do obliczenia wysokości i pomost pomiędzy urządzeniami ANT+ a Bluetooth LE).
Dzięki RFLKT możemy mieć iPhone’a schowanego w tylnej kieszeni koszulki rowerowej, plecaku czy na pasku przy biodrze (sprawdzone z obudową Otterbox Defender) i nadal widzieć, z jaką prędkością jedziemy, jak szybko kręcimy korbą, jak bije nasze serce, ile kilometrów przejechaliśmy czy ile metrów wzniesień już pokonaliśmy. Moim zdaniem jest to dużo wygodniejsze (choć trochę mniej uniwersalne) niż iPhone na kierownicy.
To nie koniec sposobów na symbiozę iPhone’a z rowerem
Ciągle pojawiają się nowe pomysły. Ostatnio zaczynają być popularne zapięcia (zabezpieczenia) rowerowe sterowane z iPhone’a. Nasz smartfon służy nie tylko do odblokowania zamka, ale dzięki aplikacji możemy umożliwić innym osobom odblokowanie naszego roweru, przekazując im specjalny kod do użycia w programie.
Ostatnio wielkie zainteresowanie wzbudziła zapowiedź systemu montowanego w pedałach. Umieszczono w nich GPS, licznik kadencji oraz modem 3G! I to wszystko zasilane energią pochodzącą z kręcenia korbą. Dodatkowo w cenie (około 200 dol.) jest 2–letni abonament na przesył danych na terenie całej Unii Europejskiej. Zapowiada się bardzo interesująco.
Ten i tak dość spory artykuł nie miał szans wyczerpać tematu, zwłaszcza że pisałem go głównie w oparciu o własne doświadczenia, ale mam nadzieję, że wskaże Wam jakieś kierunki poszukiwań i zachęci do częstszej jazdy rowerem z iPhone’em (lub bez). W razie pytań służę: Twitter @MacWyznawca.
Artykuł oryginalnie pojawił się w numerze 5/2015 Mój Mac Magazynu.
Średnia 32 km/h na damce crossowej Na dystansie 70 km xD rower to piękna pasja, ale ta prędkość też była chyba mierzona na liczniku tez z biedronki. Takie prędkości do uzyskania są tylko na szosie, a dziewczyny osiągają to po solidnym treningu.
Oczywiście oceniasz po sobie? To popatrz na wyniki BikeChallenge z 2016 i 2017 roku, kategoria inne. Ten sam ja, ta sama Damka, ale dystans 120 km.
Bo jeździć to trzeba umieć!
Może kiedyś też do takich wyników dojdziesz, trzymam kciuki!