^

Recenzja – Polaroid OneStep+

Artur Jopek

31 stycznia 2019

Życie w żadnej dziedzinie nie znosi pustki. Tak też się dzieje w fotografii. Historia zatoczyła koło i przestajemy podniecać się kolejnymi megapikselami i chirurgiczną jakością. Dlatego aparaty wywołujące natychmiast zdjęcia cieszą się ostatnio sporą popularnością. Oprócz wykonania samej fotografii chcemy poczuć coś głębszego i dostać więcej niż „zero-jedynkowy” zapis w pamięci telefonu. Gdy do naszej redakcji trafił kultowy Polaroid OneStep+ nie myślałem o samych zdjęciach, tylko o tym, jak dobrze będę się bawił, wykonując je. Zacznijmy jednak od początku, czyli od zawartości pudełka.

Producent oprócz samego aparatu

i zestawu instrukcji obsługi dodaje tekstylny pasek oraz przewód USB do ładowania. OneStep+ ma wbudowany akumulator, który utrzymuje energię do 60 dni. Sam aparat robi fantastyczne wrażenie jakością wykonania. Solidne i przyjemne w dotyku jest również tworzywo, z którego wykonano aparat. Wszystkie elementy są dobrze spasowane i mamy pewność, że obcujemy z produktem wysokiej klasy. Sprzęt jest wyposażony we wbudowaną lampę błyskową, zmiennoogniskowy obiektyw oraz klasyczny wizjer optyczny.

Aby wykonać zdjęcie

musimy załadować do przedniej kieszeni (przypominającej stację dyskietek 3,5˝) odpowiednią kasetę z filmem. Możemy skorzystać z kolorowego bądź czarno-białego filmu. Każda kaseta pozwala wykonać 8 zdjęć. O liczbie pozostałych do uchwycenia klatek informują nas diody umiejscowione na górnej części obudowy. Po automatycznym usunięciu osłony chroniącej film przed naświetleniem możemy „strzelać” pierwsze zdjęcie. Za pomocą czerwonej dźwigni na górnej części obudowy ustalimy ogniskową aparatu. Są tylko dwie możliwości – 
89 i 103 mm. Portretowa, do obiektów znajdujących się od 0,3 do 0,9 metra i szersza powyżej 0,6 metra. Potem wystarczy ustalić kadr, nacisnąć spust migawki i gotowe. W mgnieniu oka z przedniego otworu Polaroid wypluje gotowe zdjęcie. No może troszkę przesadzam z tym gotowym zdjęciem, bo zanim zobaczymy jego właściwą zawartość, musimy poczekać kilka minut. Ale obserwowanie tego, jak obraz pojawia się na zdjęciu, jest świetne.

Na tym skończyłby się opis możliwości aparatu, gdyby Polaroid był tylko wierną kopią protoplasty. Na szczęście w tym uroczym klasyku jest nutka nowoczesności, którą wszyscy tak bardzo kochamy. To oczywiście możliwość sparowania naszego aparatu przez Bluetooth z naszym iPhone’em i możliwość skorzystania z dedykowanej aplikacji Polaroid Originals. Tu dopiero zaczyna się prawdziwa zabawa, bo sam sprzęt działa bez niej tylko w trybie automatycznym.

Aplikacja wykonana dla aparatu Polaroid

pozwala nam na jeszcze więcej zabawy. Przede wszystkim należy połączyć sprzęt z telefonem. W tym celu wystarczy przytrzymać dłużej przycisk z ikoną plusa na korpusie aparatu i zestawić połączenie w aplikacji. Dzięki niej możemy zdalnie wyzwalać migawkę — zarówno bezpośrednio, jak i z czasowym opóźnieniem. Apka pozwoli nam także poeksperymentować z podwójną ekspozycją lub z manualnymi nastawami. Jednym słowem: jest dobrze. Nikt już nie powie, że to zwykła „małpka”.

Przejdźmy jednak do odczuć z użytkowania Polaroida OneStep+. Aparat pokazaliśmy na spotkaniu fanów Apple w Kielcach podczas retransmisji ostatniej konferencji w Nowym Jorku. Mówiąc całkiem szczerze, zepchnął on na drugi plan rozmowy o nowych produktach Apple i oglądanie nowego iPhone’a XR. Wszyscy żywo zareagowali tylko na Polaroida i szybko zaczęliśmy robić pamiątkowe zdjęcia. 
Cała procedura załadowania nowej kasety, pierwsze zdjęcie i oczekiwanie na wywołanie. Bawiliśmy się przy tym fantastycznie i ten klasyczny aparat jeszcze bardziej zintegrował naszą grupę. Choć przyzwyczajeni do cyfrowej jakości, byliśmy zdziwieni, że nasze grupowe zdjęcia nie wyszły idealnie.

Zdjęcia wyplute przez Polaroida mają swój specyficzny klimat

Ciepłe analogowe barwy oraz klasyczny format 107 mm × 88 mm dają powiew retro. Można na nie patrzeć godzinami. Tego uczucia nie daje nam cyfrowa fotografia. To uczucie jest jednak kosztowne. Wkład pozwalający wykonać 8 zdjęć kosztuje około 80 złotych. To dość wysoka kwota. Dziś w czasach zaawansowanych aparatów fotograficznych „wciśniętych” w telefony wydaje się wręcz kosmiczna. Przecież możemy zrobić „bezkarnie” tysiące zdjęć w każdej chwili i nawet wywołać je w okolicach złotówki za sztukę. Faktycznie, możemy. Ale czy nas to jeszcze cieszy, czy po zapisaniu wracamy do tych wspomnień czy wykonujemy je już mechanicznie i wrzucamy „na kupkę” do iCloud? Ręka do góry, kto podchodzi w ten sposób do swojego albumu fotograficznego. Nie skupiamy się na tym, nie celebrujemy tej chwili. Po prostu „cykamy” zdjęcie i siup do chmury.

Polaroid daje nam możliwość zrobienia tylko 8 zdjęć na jednym wkładzie. Koniec, kropka. Świadomość dosyć wysokich kosztów zmusza nas to do zastanowienia się, które momenty są warte uwiecznienia. Nie będziemy później przeglądać tysiąca nudnych ujęć, tylko te kluczowe. Stworzymy wartościowe fotografie i będziemy za każdym razem cieszyć się jak dzieci, oczekując na wywołanie zdjęcia. Ten klimat jest magiczny. I choć faktycznie nie zawsze zdjęcie wyjdzie tak, jak byśmy tego oczekiwali, to i tak jest to świetna zabawa. To właśnie dla tych chwil warto kupić Polaroida. Dla tych ważnych.

Witryna Polaroid’a – https://eu.polaroidoriginals.com

Artur Jopek

Sympatyk rozwiązań rodem z Cupertino. Współtworzy miesięcznik Mój Mac Magazyn oraz serwis mojmac.pl. Na co dzień zajmuje się marketingiem w internecie, pomagając firmom zaistnieć w sieci. Miłośnik technologii informatycznych i doskonałego brzmienia.
Komentarze (0)
L

0 komentarzy