^
Sennheiser PXC 550

Sennheiser PXC 550

Maciek Winiarski

16 sierpnia 2018

Niedawna śmierć używanych dotychczas przeze mnie Beats Solo3 połączona ze zwrotem gotówki postawiła mnie przed problemem wyboru nowej pary słuchawek. Zadanie niełatwe, bo modelu łączącego przynajmniej niezły dźwięk z ANC, ciekawym designem, chipem W1 i solidnym wykonaniem po prostu nie ma. Trzeba było więc pójść na kompromis. Kompromisem tym okazały się Sennheisery PXC 550. Jak więc wypadło w teście dziecko tej niemieckiej firmy?

Wykonanie

Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy po wyjęciu z pudełka, jest lekkość tych słuchawek. Nauszniki pokryte są skórą naturalną, reszta to głównie plastik z metalowymi wstawkami. Całość sprawia dosyć solidne wrażenie, nic nie skrzypi i nie trzeszczy. Na prawej słuchawce są obecne: panel dotykowy, suwaki do przełączania trybów ANC (możliwe ustawienia to, kolejno, wyłączony, regulowany w aplikacji i pełny) i wyłączania Bluetooth, przycisk do efektów dźwiękowych i pięciodiodowy wskaźnik naładowania. Fizyczne przełączniki są moim zdaniem umieszczone nieco niefortunnie — często, próbując coś przełączyć, niechcący dotykam panelu dotykowego, co skutkuje wstrzymaniem muzyki. Moim skromnym zdaniem lepiej by było, gdyby inżynierowie Sennheisera umieścili je na lewej słuchawce — jest tam pusto, a ułatwiłoby to nieco obsługę.

Przy tym należy pamiętać, że sam wygląd PXC 550 jakoś nie powala na kolana. Jest przyzwoicie, ale nie ma odjazdu w stylu Parrot Zik czy kolorów rodem z Beats. A szkoda, bo czarny kolor — jedyny dostępny — jest zwyczajnie smutny.

Ocena wykonania: 4-/5

Wrażenia odsłuchowe

Tutaj rozgraniczę dwie rzeczy: wygodę noszenia i subiektywną jakość dźwięku.

Jeśli chodzi o to pierwsze, to jest bardzo dobrze. Oczywiście z racji tego, że jest to konstrukcja wokółuszna, o sporych wymiarach, niełatwo jest zapomnieć o jej istnieniu, ale z racji subiektywnie niewielkiej masy nawet wielogodzinne noszenie nie sprawia dyskomfortu. Jeśli miałbym wskazać problem, to jest nim to, że ucho jest całkowicie zamknięte w niewielkiej przestrzeni, przez co się poci. Problem będzie się prawdopodobnie nasilał wraz ze wzrostem temperatur, choć mnie nie było dane tego sprawdzić.

Co do wrażeń dźwiękowych, to subiektywnie jestem zwyczajnie zadowolony. Jest to trochę trudno opisać, ale moim zdaniem w tych słuchawkach dźwięk brzmi doskonale do codziennego użytkowania. Opisałbym go jako zrównoważony z przyjemnym, soczystym basem. Ciężko jest wskazać gatunek, który brzmiałby jakoś źle — może muzyka klasyczna wypada odrobinę słabiej (ale tu nic nie przebije dobrej filharmonii). Oczywiście najlepiej, by każdy przed zakupem przetestował słuchawki na własnej kolekcji muzyki i ocenił, czy jakość fal płynących z PXC 550 mu odpowiada. Moja odpowiedź jest twierdząca.

Ocena wrażeń odsłuchowych: 5-/5

Funkcje

Różne dodatkowe bajery włączamy w dwojaki sposób — albo korzystając z dotykowego panelu na prawej słuchawce, albo poprzez aplikację Captune.

„Miziając” po panelu, możemy regulować głośność, przerzucać piosenki, odbierać i odrzucać połączenia oraz włączyć specjalny tryb, w którym pauzowana jest muzyka, ANC wyłączane, a mikrofony użyte, by przekazywać dźwięk z otoczenia. Dzięki temu nie musimy zdejmować słuchawek, gdy trzeba zamienić z kimś kilka słów. Przydaje się to np. na zakupach. Chodzimy po sklepie w ciszy i przy dźwiękach ulubionych utworów, a gdy potrzebujemy skomunikować się z obsługą, stukamy dwa razy w słuchawkę.

Aplikacja Captune z kolei jest, moim zdaniem, dosyć słaba. Mimo sporego zestawu dostępnych funkcji zawiodła moje oczekiwania i jest czymś, co włączamy raz,
by skonfigurować i nigdy tam nie wracać. W aplikacji można: dostosować intensywność ANC, włączyć Smart Pause (wstrzymuje odtwarzanie, gdy zdejmiemy słuchawki, działa umiarkowanie skutecznie), Call Enhancement (lepsza jakość połączeń telefonicznych; faktycznie rozmawia się bardzo dobrze — żaden z moich rozmówców nie narzekał na jakość mojego głosu), profile dźwiękowe (Club do muzyki, Movie do filmów, Speech do mowy i Director z własnymi ustawieniami) oraz equalizer (działa niestety tylko z Tidalem i plikami niezabezpieczonymi w Muzyce — Apple Music odpada). Sam program, przynajmniej w wersji na iOS, jest dosyć brzydki, toporny i zasługuje na wzmiankę znacznie mniejszą czcionką na pudełku. Tak jak wcześniej wspomniałem — włączyć, skonfigurować i zapomnieć.

Ocena funkcji: 4-/5

ANC

Działa, moim zdaniem, całkiem dobrze. Nie jest oczywiście tak, że eliminowane jest 100% wszystkich szumów, ale mimo wszystko efekt odcięcia się od otoczenia jest bardzo wyraźny. Przez pierwszych kilka dni zdecydowanie warto uważać, poruszając się pieszo w mieście, by nie wejść pod samochód. Najlepiej ten efekt zobrazować jako odsunięcie od siebie tak o 50-100 metrów zewnętrznych źródeł dźwięku. Niewątpliwą zaletą ANC jest to, że można utworów słuchać ciszej, co niewątpliwe wpływa korzystnie na trwałość narządu słuchu.

Z moich obserwacji wynika, że dobrze sprawdza się ono w większości codziennych scenariuszy. Dobrze wycisza rozmowy, pociąg czy przejeżdżające auta.

Jedynym momentem, kiedy system ewidentnie się wyłożył, była sytuacja w stojącym autobusie miejskim. Prawdopodobnie była to kwestia bardzo niskich obrotów klekocącego diesla, ale efekt wtedy, w tym momencie był taki, jakby bitrate mojej muzyki spadł do 64 czy 32 kb/s. W czasie normalnej jazdy wszystko jest w porządku. Niestety, do zamknięcia numeru nie miałem możliwości przetestować działania systemu na pokładzie samolotu.

Ocena ANC: 4+/5

Łączność

Do wyboru mamy trzy metody — Bluetooth, mini jack oraz USB (do komputera).

Zacznę od tej pierwszej, jako że będzie to w większości przypadków metoda najpopularniejsza. Dużym plusem słuchawek jest możliwość podłączenia dwóch urządzeń jednocześnie. Zasięg czy jakość połączenia to nie jest ta sama liga co słuchawki z W1 od Apple, ale jest zupełnie przyzwoicie. Największym problemem jednoczesnego połączenia z dwoma urządzeniami jest to, że to drugie, z którego aktualnie nie korzystamy, musi być wyciszone. W przeciwnym razie każde powiadomienie przerwie odtwarzanie tego, co jest włączone na używanym sprzęcie. Nieco irytujące, ale można to ominąć. Niestety, słuchawki w przeciwieństwie do chipa W1 nie zapewniają błyskawicznego dostępu do mikrofonu, więc jeśli chcemy skorzystać z Siri czy dyktowania, to musimy odczekać kilka sekund, zanim mikrofon „zaskoczy”.

Kolejną dostępną metodą łączności jest minijack, który jest „mini” tylko z jednej strony. Z drugiej zaś, wpiętej do słuchawek, mamy microjacka 2,5 mm. Jest to dosyć dziwna decyzja projektowa, której nie potrafię uzasadnić. Sprawia to, że w przypadku uszkodzenia dołączonego kabla nieco trudniej będzie znaleźć zamiennik. Poza tym na minus zaliczam także to, że w przypadku użycia jacka jako sposobu przesyłu muzyki osobno musimy regulować głośność odtwarzacza i słuchawek.

Ostatnią dostępną metodą jest podpięcie do komputera kablem USB. Opcja o tyle dobra, że praktyczna, bo możemy jednocześnie słuchać muzyki z komputera w dobrej jakości niezależnie od tego, jak złe złącze jack jest w naszym komputerze (pececie, nie Macintoshu, dla ścisłości) i ładować nasze słuchawki. Jako minus traktuję użycie złącza microUSB. W mojej opinii jedynymi zaletami tego złącza są dostępność i niska cena.

Ocena łączności: 4/5

Akcesoria

Najważniejszym dodatkiem do słuchawek, który znajdziemy w pudełku, jest pokrowiec o nieco nietypowym, zaokrąglonym kształcie. Oceniam go dobrze — ma utwardzone obie duże powierzchnie, miejsce na kable wewnątrz i, co najważniejsze, łatwo jest do niego rzeczone słuchawki włożyć. Miłym detalem wizualnym jest wytłoczenie zarysu PXC 550 wewnątrz, które sugeruje, jak najlepiej je włożyć. Na minus zaliczam natomiast to, że gładka tkanina na zewnątrz niego po jednym miesiącu mało intensywnego użytkowania jest już pozaciągana. Nie pogarsza to właściwości chroniących etui, ale po prostu niezbyt pięknie wygląda.

Poza pokrowcem w pudełku znajdziemy kabel jack 2,5 mm do 3,5 mm z pilotem, kabel USB-A — microUSB oraz dwie przejściówki — na „pełnego” jacka oraz samolotową. Plus za osobny, dopasowany do nich zamykany woreczek foliowy. Mała rzecz, ale przydatna.

Ocena akcesoriów: 5-/5

Podsumowanie Sennheiser PXC 550

Słuchawki Sennheiser PXC 550 to produkt solidny, dobrze wykonany i przemyślany. Powinien z powodzeniem zadowolić miłośników ANC i dobrego brzmienia. Nie jest to oczywiście sprzęt idealny, ale jego wady są wybaczalne. Mało zaawansowanych użytkowników elektroniki może odstraszać mnogością dostępnych funkcji — nie jest urządzenie aż tak banalne w obsłudze jak AirPods czy Beatsy z W1. Dobrze sprawdzają się zarówno w ruchu, jak i przy biurku. Na pochwałę zasługuje też przyzwoity czas pracy na baterii — z ANC będzie to nieco ponad 20 godzin odtwarzania. Jeszcze jeden drobny minus: komunikaty głosowe, takie jak np. „urządzenie połączone”, nie są dostępne po polsku.

Sugerowana cena według producenta to 1479 PLN. Sporo, ale biorąc pod uwagę dostępne funkcje i wyposażenie, można ją uzasadnić. Jednakże ponieważ od premiery minęły już prawie dwa lata, to można te słuchawki znaleźć w dużo lepszych cenach. Ja kupiłem je na promocji za ~225 GBP, w Polsce ceny w momencie pisania tekstu zaczynają się od 1150 PLN. I to już jest cena dużo bardziej strawna.

Sprzęt jest zakupem własnym.

Komentarze (0)
L

0 komentarzy