^
jak mógł wyglądać mObywatel

Rozmowa z Michałem Galubińskim o tym, jak mógł wyglądać mObywatel

Jaromir Kopp

11 sierpnia 2018

Być może pamiętacie, jak na początku lutego opublikowałem w serwisie Mój Mac artykuł o właśnie wydanej i długo oczekiwanej aplikacji mObywatel. Niestety musiałem mu nadać tytuł „mObywatel, czyli wzorcowy przykład złej aplikacji”. Nie sprawiło mi to radości. Miesiąc temu natrafiłem na publikację, która pogłębiła mój żal związany z mObywatel dla iOS. Zobaczyłem jak jak mógł wyglądać mObywatel. Przepaść pomiędzy tym, co otrzymaliśmy, a tym, co mogło do nas trafić, jest tak ogromna, że wcale nie zaskoczyła mnie informacja o potężnej awarii krajowych systemów informatycznych, która miała miejsce 12 czerwca. Zaintrygowany propozycją wyglądu i funkcjonowania aplikacji mObywatel postanowiłem namówić autora projektu na wywiad. Udało się.
Jaromir Kopp: Dziękuję, że znalazłeś czas, aby porozmawiać o mObywatelu. Jaka była Twoja rola w tym projekcie?
Michał Galubiński: 14 września 2017 zlecono mi wykonanie projektu aplikacji mTożsamość (która później została przekształcona w „mObywatel” ) na telefony z systemem Android.
Proces dla mnie był dość zabawny — w czwartek dowiedziałem się, że mam zaprojektować aplikacje w około 2 miesiące, w piątek, że w 2 tygodnie, w poniedziałek, że w 1 tydzień, a we wtorek, kiedy zaprezentowałem szkice konceptu, że będą potrzebne dwa projekty — przejściowy i docelowy. Ze względu na ograniczenia czasowe, zarówno moje (projektanta), jak i deweloperów, nie dokonałem znaczących zmian w procesach czy UX aplikacji. Jedna z zaprojektowanych wersji była wręcz nakładką koloryzującą przedstawioną mi wersję MVP, z zastosowaniem jak największej ilości natywnych komponentów. Jednak udało mi się usunąć większość błędów i problemów, np. kartę z prezentacją różnych usług, z których działa tylko jedna „tożsamość”.

Zarywając kilka nocy, w wyznaczonym terminie przedstawiłem dwa projekty. Niestety, na spotkaniu kończącym część projektową podjęto decyzję o niewdrażaniu wersji docelowej w pierwszym etapie. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że mimo dość ostrego sporu — że użyteczność i wygląd ma znaczenie — rozumiem, że zawsze przy tego typu projektach użyteczność to nie jedyna kwestia. Szczególnie przy projektach publicznych, kiedy miesza się interes urzędników, prawników, polityków i jeszcze korporacyjnych podwykonawców, bardzo trudno wypracować satysfakcjonujący produkt. Dla Ministerstwa rozpoczął się wtedy bardzo trudny i burzliwy okres, w którym zaczęto mówić o dymisji „Szefowej”, i byłbym skłamał, mówiąc, że nie miało to żadnego znaczenia.
Trzeba oddać też sprawiedliwość i powiedzieć, że zespół pracujący nad mObywatelem był bardzo zaangażowany. W krótkim czasie przedstawiono działającą aplikację, nawet ja byłem zaskoczony tempem. Jedynym mankamentem było to, że osoby decyzyjne były urzędnikami albo osobami związanymi z programowaniem. I tak w dniu premiery zobaczyłem w Google Play wersje MVP, bez ani jednego zmienionego piksela.
Oficjalnie moja rola w tym projekcie się skończyła.

JK: Co skłoniło Cię do poświęcenia prywatnego czasu, aby stworzyć projekt systemu aplikacji mObywatel z prawdziwego zdarzenia?
MG: Jak prawie zawsze, historia jest jeszcze bardziej skomplikowania. W momencie powierzenia mi prac nad wersją „Androidową” zadałem pytanie o aplikację na iOS — wtedy usłyszałem, że na razie nie są planowane prace. O tym, że jednak będzie aplikacja, dowiedziałem się z mediów, z odpowiedzi pani minister Anny Streżyńskiej na pytania o wersje na iPhone od użytkowników Facebooka i Twittera. I nie ma w tym żadnego negatywnego wydźwięku — po prostu byłem dość mocno rozchwytywany w Ministerstwie, uczestniczyłem równolegle w siedmiu dużych projektach. Nie było potrzeby ani decyzji angażowania mnie ponownie do projektowania mObywatela.
Po rozmowie z zespołem mObywatela, który nie wyraził zainteresowania zmienianiem aplikacji, zacząłem pukać do różnych drzwi i ostrzegać, że użytkownicy iOS są bardziej wymagający i wdrożenie aplikacji w tym kształcie to prosta droga do katastrofy. Niestety, osoby decydujące o moich zadaniach, po doświadczeniach z wersją Androidową, nie chciały, abym „tracił” czas na projekt, mając inne ważne zadania na barkach. Też w tym nie ma nic negatywnego, dla mnie wręcz przeciwnie — w kwietniu zeszłego roku wylądowałem na dwa tygodnie w szpitalu z przepracowania, więc tym bardziej dostrzegam w tym troskę.
Udało mi się jedynie namówić jednego z doradców, aby za dwa tygodnie „załatwił” spotkanie z panią minister, na którym zaprezentuje możliwy kierunek.

I znów po nocach, w dwa tygodnie przygotowałem projekt, prezentacje, animacje, opis procesów i dokument pdf, w którym podałem problemy, rozwiązania, sugestie i koncepcje dalszego rozwoju. W przypadku wersji dla iOS wprowadziłem też poważne zmiany, pozwoliłem sobie zoptymalizować procesy i zaproponować złączenie usług mObywatela i testowanej usługi mDokumentów (w skrócie weryfikacji tożsamości przez sms). Zaprezentowałem też możliwość integracji różnych usług, takich jak np. karta ubezpieczenia z elektroniczną kartą zdrowia. Całość udało się faktycznie zaprezentować pani Annie Streżyńskiej na spotkaniu, które przerodziło się w dłuższą dyskusję o wyglądzie, użyteczności i problemach wdrożeniowych wszystkich produktów.
JK: Jakie było nastawienie zwierzchników do Twojej inicjatywy? Kiedy się zabrałeś do pracy?
MG: Nie, nie powiem, że negatywne. Wszystkim (no, prawie wszystkim) w Ministerstwie zależy, aby dostarczać obywatelom produkty najwyższej jakości. Celem jest ułatwianie życia, upraszczanie procedur i mówienie językiem zrozumiałym o rzeczach bardzo skomplikowanych.
W całym procesie występuje jednak szereg osób mających różne interesy — i jeszcze raz: nic w tym nie ma negatywnego. Prawnicy chcą, żeby produkt nie miał żadnych wad prawnych, urzędnicy, aby był zgodny z najbardziej pokręconymi przepisami, analitycy, żeby Belg z ośmioma obywatelstwami prowadzący działalność na Cyprze mógł złożyć wniosek o dowód osobisty dla niepełnoletniego i niewidzącego wyznawcy Allacha w turbanie, który zgubił właśnie paszport, deweloperzy, aby zrobić to jak najprościej, a dyrektorzy, aby to się udało najmniejszym kosztem i czasem.
I masz tu gościa, który wszystkim tym osobom mówi, że ich robota jest bez sensu i nikt normalny nie wypełni formularza z 270 polami, a jeszcze dobrze by było, aby wyglądały ładnie.
Po odbiciu się od wszystkich drzwi podjąłem decyzję o zrobieniu projektu prywatnie i przekazaniu go do wdrożenia, jeśli uda mi się przekonać jakością. Wiedziały o tym dwie osoby — jedna popierała koncepcję i lobbowała. Druga, mimo kibicowania, zastrzegała, że to moja prywatna sprawa, co robię, i że nie wolno mi projektować aplikacji w godzinach pracy, bo mi nie podpisze raportu!

JK: Kto widział Twój projekt? Czy programiści mogli go ocenić?
MG: Nie prezentowałem osobiście. Wiem z drugiej ręki, że tak i że ocenili negatywnie możliwość wdrożenia aplikacji w zadanym czasie. Niestety, nie wiem, jaki to był czas i kiedy mogli zapoznać się z projektem. Prezentacja została przekazana z pozytywną opinią kilku kluczowych osób, jej życia nie miałem jak śledzić dalej.
JK: Jak myślisz, co było powodem, że światło dzienne zobaczyła nienadająca się praktycznie do użytkowania wersja zamiast Twojej?
MG: Powodów jest wiele. Na pewno sporej części nie znam i nie poznam nigdy. Wspomniałem wcześniej o wielu z nich. Na pewno czas i niepewność związana z kilkumiesięcznym dymisjonowaniem pani minister.
Najważniejszym z nich według mnie jest jednak to, że każda z osób decyzyjnych widzi rozwiązanie problemu tylko ze swojej perspektywy. Wielokrotnie miałem okazję widzieć, jak zadowolony programista prezentował rozwiązanie problemu, które z użytecznością nie ma nic wspólnego. Dla niego jest normalne, że jeśli on przejdzie proces, to znaczy, że każdy też może — nie zastanawia się (nie jest to jego rolą), czy ktoś będzie chciał ten proces przejść.

Na rynku komercyjnym jest przynajmniej świadomość, że rzeczy użyteczne i ładne się sprzedają. Jeśli jedna firma ma znakomity produkt, którego nie „ubierze”, to znajdzie się inna, która sprzeda coś, co robi to samo, ale ładniej i prościej. W administracji niestety tego ciśnienia nie ma — nie ma konkurencji. Za to jest presja, żeby robić tanio. Efektem jest wykluczanie tego, co w oczach decydentów jest najmniej ważne i co nie decyduje o sukcesie.
W pewnym sensie wyprodukowanie tej aplikacji jest sukcesem. Nie dla użytkownika, nie dla mnie czy ciebie… ale dla administracji, tak. Wiem, że poszukiwano do zespołu mObywatela projektanta UX, więc nie kładźmy jeszcze krzyżyka na tym produkcie.
JK: I teraz najważniejsze. Co dalej z Twoim projektem? Na stronach piszesz, że chcesz oddać go „w dobre ręce” ?
MG: Nie zrobiłem tego projektu do szuflady. W ogóle, przychodząc do Ministerstwa Cyfryzacji, mówiłem, że teraz robię najważniejsze projekty w swoim życiu. Że w tym kraju więcej mogę nie osiągnąć — kto ma szanse projektować dla 38 milionów.
W założeniu zrobiłem mObywatela dla iOS pro bono, niestety, nie udało się dotrzeć i zachęcić decydentów, a może nie dotarłem do tego, który może podjąć tę decyzję?
Muszę jednak się przyznać, że bardziej należy traktować to jako desperacki krok. Wydaje mi się, że nie trzeba wydawać kolejnych pieniędzy, aby tworzyć projekt po raz czwarty. Szkoda mi ogromu pracy i zaangażowania. A niestety po zmianach kadrowych w Ministerstwie nie wiem już, do których drzwi pukać, i nie wiem, czy chcę jeszcze pukać.
JK: Patrząc na to okiem programisty, którym przynajmniej dorywczo jestem. Twoja bardzo ładna, użyteczna, przejrzysta i przemyślana wersja jest znacznie trudniejsza do wdrożenia za pomocą dość prymitywnych uniwersalnych narzędzi, jakimi, mam wrażenie, posługiwano się przy projektach. Przeczuwam, że istotny był twardy opór programistów poganianych terminami. Z Twojego punktu widzenia jako osoby, która zna te rewiry, jakie warunki byłyby potrzebne, aby Twój projekt został wydany?
MG: Ja programowałem 20 lat temu dość intensywnie, acz śmieję się, że gdybym pokazał kod programiście, zszedłby po trzeciej linijce. Jednak serwis z 2 mln UU jakoś śmigał.
Obecnie moja wiedza opiera się bardziej na referencjach, wiem, że takie „cuda” da się oskryptować. Ewentualnie na konsultacjach z kilkoma osobami specjalizującymi się we wdrożeniach iOS albo Android.
Pewnie zadasz pytanie, czy się konsultowałem — uprzedzę Cię, tak.
To pytanie uzmysłowiło mi jeszcze jeden problem — programiści zostali odcięci ode mnie. Wpierw nie dostałem możliwości kontaktu, aby nie ograniczać projektu (miał być z efektem WOW) oraz ze względu na chory deadline. Następnie nie umożliwiono mi nadzoru nad wdrożeniem. Może gdybym miał większą wiedzę o możliwościach osób odpowiedzialnych za wdrożenie, dostosowałbym się do poziomu.

JK: Wydaje mi się, że wywiad powinien być zakończony apelem. Czy masz pomysł, do kogo go skierować? Kto poza „szarymi” użytkownikami iPhone’ów, ale i smartfonów z Androidem, może lobbować za rozwojem aplikacji i Twoim projektem?
MG: Apele do urzędników czy polityków nie działają — wybacz, ale takie pionki jak my to nie są partnerzy do rozmowy dla polityków czy urzędników wysokiego szczebla. Jakieś tam mrzonki, że ktoś się otrząśnie i zobaczy jakiś pozytyw gdzieś tam z tyłu głowy są, ale reszta szarych komórek podpowiada, że to wołanie na puszczy. A jednak rozmawiamy, może ktoś zobaczy oszczędność, którą będzie mógł się pochwalić w raporcie? Szczerze Ci powiem, że nie mam pojęcia co z tym zrobić.
JK: Czy są jeszcze jakieś niezrealizowane projekty czy pomysły, o których możesz powiedzieć?
MG: Są jedynie takie, których nie mogę pokazać lub będę mógł częściowo w niedługim czasie. W tym wypadku mam wolną rękę, jako że prace zostały wykonane w moim prywatnym czasie i nie wisi nade mną żadna umowa. Jest jeszcze jeden projekt, który okazało się, że w sporej części wykonałem (bez swojej wiedzy, co prawda) w „wolnym” czasie. Więc istnieje szansa, że będę mógł przedstawić drogę od projektu do publikacji innego dużego wdrożenia z innym Ministerstwem, ale zdecydowanie z lepszym efektem.
JK: W tej sytuacji bardzo przydadzą się jakieś pozytywne wiadomości, więc chętnie o nich napiszemy, jeżeli będzie to możliwe. Podziwiam Twoje zaangażowanie, ale również wyczucie i wiedzę w dziedzinie UI. Mam nadzieję, że Twoja praca się nie zmarnuje dla dobra nas wszystkich. Bardzo dziękuję za rozmowę.
MG: Zaprotestuję przed szufladkowaniem mnie, przegródka z napisem UI jest mi dość daleka i mocno ciasna. Jeśli pozwolisz, to wolę jedną nogą siedzieć w tej z napisem UXD (User experience design), a drugą w „projektant interfejsów”.

Jaromir Kopp

Użytkownik komputerów Apple od 1991 roku. Dziennikarz technologiczny, programista i deweloper HomeKit. Propagator przyjaznej i dostępnej technologii. Lubi programować w Swift i czystym C. Tworzy rozwiązania FileMaker. Prowadzi zajęcia z IT i programowania dla dzieci oraz młodzieży, szkoli też seniorów. Współautor serii książek o macOS wydanych przez ProstePoradniki.pl. Projektuje, programuje oraz samodzielnie wykonuje prototypy urządzeń Smart Home. Jeździ rowerem.
Komentarze (1)
L

1 komentarz

  1. Owocowy

    Cudowny!