Choć Mój Mac Magazyn jest wydawnictwem poświęconym dość konkretnym technologiom, to czasem chcemy wyjść poza niszę i przedstawić tematy związane z innymi ważnymi zagadnieniami. Chyba wszyscy się zgodzą, że pedagogika i nauczanie stanowi jeden z ważniejszych aspektów naszego życia, nawet gdy już wyszliśmy z wieku szkolnego.
O nauczaniu, technologii i pokonywaniu barier udało mi się porozmawiać z Panem prof. dr hab. Bogusławem Śliwerskim, autorytetem w dziedzinie edukacji, Przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk.
Jaromir K. Kopp [JKK]: Dziękuję Panu Profesorowi za poświęcony czas i zgodę na wywiad.
Czasem jak śnią mi się koszmary, to właśnie związane ze szkołą lub uczelnią, jednak w tych koszmarach to ja jestem winien z powodu nieprzygotowania. Na ogół lata nauki zwłaszcza w technikum wspominam dobrze (lata 80 XX w.). Obecnie jednak słyszę coraz więcej negatywnych opinii o nauczaniu w Polsce. Czy można podać kilka najważniejszych zmian, jakie nastąpiły w tym czasie i czy wg opinii Pana Profesora te zmiany były dobre, czy złe?
Bogusław Śliwerski [BŚ]: System szkolny, niezależnie od tego przez kogo jak często jest zmieniany, trwa w swojej niezmienionej postaci od lat 80.XX w., które Pan dobrze pamięta. W tym sensie nic się nie zmienił. Mamy centralistyczny nadzór, centralistyczne sterowanie edukacją, często w patologiczny sposób, byle tylko każdy minister mógł wpisać się na listę rzekomych reformatorów lecząc własne kompleksy, a zarazem ciekawe zjawisko – misyjnej poprawności nauczycielskiego środowiska. Pedagodzy bowiem kształcą w zamkniętej przestrzeni klas szkolnych, do której nie ma dostępu żaden minister, ani kurator oświaty, chyba że przyjedzie z wizytą jak Edward Gierek, albo jako wizytator z poczuciem wyższości wobec hospitowanego edukatora.
JKK: Czy może Pan Profesor wskazać najważniejsze różnice w polskim podejściu do nauczania względem stosowanego w innych krajach? Od kogo i co powinniśmy „ściągać”, a kto (i jaki) może brać przykład z polskiej edukacji?
BŚ: Polska edukacja jest w 80 proc. zdominowana przez statyczny model kształcenia, który mamy od II wojny światowej do dnia dzisiejszego. Bazuje on na systemie klasowo-lekcyjnym i podającym toku nauczania. W różnych miejscach kraju, różnych typach szkół niektórzy nauczyciele usiłują wyzwolić się z kajdan autorytarnego nauczania i wprowadzają własne innowacje, nowinki, eksperymentują. Czynią to jednak od 1999 r., kiedy weszła w życie reforma ustrojowa wg M. Handke, po cichu, dla siebie i swoich uczniów, bo zgodnie z zarządzaniem oświatą wg modelu „top-down” szkoła ma być przedłużeniem ideologicznego władztwa (nawet, jeśli jest ono wynikiem demokratycznych wyborów) partyjnych funkcjonariuszy nad duszami poddanych obowiązkowi (przymusowi) szkolnemu dzieci i młodzieży, a także pośrednio ich rodziców.
Nie musimy od nikogo ściągać, bo mamy znakomitych nauczycieli, pasjonatów, wielbicieli zawodu i przedmiotu, tylko należałoby zdjąć z nich gorset organizacyjnego, administracyjnego ograniczania ich wolności pedagogicznej. Dopóki MEN będzie jak w PRL komitetem centralnym szkolnictwa i wydawał każdego roku wskazania, co będzie przedmiotem ewaluacji, a więc i nadzoru, dopóty na wierzchu będzie pozór, biurokratyczne spełnianie norm, a w tle realizowany opór części nauczycielskiego środowiska.
Mamy w Polsce znakomitą literaturę, możliwości akademickiego kształcenia przyszłych nauczycieli, tylko po co mamy z tego korzystać, skoro i tak CENTRUM rozstrzyga o szczegółach procesu kształcenia i jego uwarunkowaniach.
JKK: Pamiętam różne etapy „informatyzacji” szkół oraz wprowadzania nauk ogólnokomputerowych. Często sprawiały one wrażenie bardzo nieprzemyślanych, a środki wydane na ten cel marnowane. Czy zmieniło się coś na lepsze?
BŚ: Owszem. W ciągu ostatnich lat część samorządów, nie czekając na jakiekolwiek zmiany, sama zainwestowała w szkoły publiczne i wyposażyła je w multimedia, w tym także w nieograniczony dostęp do sieci internetowej. Niestety, większość szkół w środowiskach ubogich gospodarczo, także wiejskich i wielkomiejskich nie posiada nie tylko odpowiedniego, tzn. zmodernizowanego sprzętu komputerowego, ale i płynnego oraz nieograniczonego dostępu do sieci. Co z tego, że w ramach niektórych projektów zakupiono tablice interaktywne czy tablety, skoro są one wykorzystywane jak świąteczny gadżet, od czasu do czasu. Nauczyciele powinni mieć dostęp do programów multimedialnych, a w szkołach powinno zatrudniać się asystentów od IT do wspierania pedagogów w prowadzeniu przez nich zajęć dydaktycznych z wykorzystaniem nowych technologii.
JKK: Obecnie coraz więcej elementów naszego życia nie może obejść się bez komputera (lub jego odpowiedników), ale odnoszę wrażenie, że w edukacji komputer jest wciąż stosowany tylko tam gdzie, istnieje bezwzględna taka konieczność. Czy tylko brak odpowiedniego finansowania stoi na przeszkodzie?
BŚ: Przeszkodą bywa koncentrowanie uwagi na tradycyjnych środkach dydaktycznych. Wzmacnia to MEN, które wydało kiczowaty, a bezpłatny elementarz dla klas I-III, zamiast zainwestować w e-podręczniki. Uczniowie powinni mieć możliwość wypożyczania w szkołach tabletów, a po 3 latach ich użytkowania wykupienia za symboliczne 100 zł., zaś ci z lepiej wyposażonych rodzin powinni do szkół przychodzić z własnymi tabletami. Trzeba jednak pamiętać, że edukacja wymaga zróżnicowanego bodźcowania umysłu i emocjonalności dziecka, toteż potrzeba jest korzystania w toku zajęć także z ciszy medialnej i kształtowania wśród uczniów sztuki koncentracji, skupienia, medytowania. W szkole nie wolno zapominać o tym, że życie toczy się naprawdę w świecie realnym, a zatem edukacja musi sprzyjać wyćwiczaniu do kształtowania relacji społecznych, odkrywania i przeżywania świata wartości moralnych, pozyskiwania zaufania i budowania trwałych relacji społecznych.
JKK: W wielu krajach podręczniki i różne materiały dydaktyczne są zastępowane np. iPadami. W uczelniach czy szkołach gdzie zachodzą takie zmiany często, jest to uzasadniane oszczędnościami (brak konieczności zmian podręczników itp.). Jakie widzi Pan Profesor przeszkody (poza finansami), aby stosować podobne rozwiązania w Polsce? Czy znane są Panu jakieś wdrożenia takich technologii w szeroko pojętym nauczaniu, a nie tylko informatyce?
BŚ: Uczniowie szkół w Holandii nie uczą się z klasycznych, drukowanych podręczników szkolnych, tylko korzystają z tabletów i dostępu do specjalnego portalu z materiałami pomocniczymi, ćwiczeniami, zadaniami, warsztatami, koniecznością prowadzenia samokontroli i samooceny własnej edukacji oraz planowania czasu i miejsca do uczenia się w szkole. Oni uczą się zarządzania własnym rozwojem i edukacją. U nas zmusza się dzieci i młodzież do radarowej edukacji, tzn. nastawionej na zewnętrzne dyrektywy, polecenia oraz nakazy i zakazy. Jednym wolno mieć w klasie telefon komórkowy czy smartfona, innym się tego zabrania. Od ściany do ściany. Tymczasem kształcenie wymaga zrównoważonego i zarazem zindywidualizowanego rozwoju oraz dostarczania jemu zrównoważonych bodźców, impulsów, zachęt.
JKK: Czy w technologii wkraczającej do edukacji widzi Pan Profesor jakieś zagrożenia? Czy jest ich więcej niż ew. zalet?
BŚ: To nie technologie są złe lub dobre, znakomite lub niebezpieczne, tylko człowiek, który się nimi posługuje w określonych celach. Te wyznaczają lub wspólnie z uczniami odkrywają nauczyciele, chyba że sami są nihilistami lub hedonistami, nekrofilami lub wypalonymi zawodowo frustratami.
Kształcenie w XXI wieku musi mieć dynamiczny charakter, wyzwalający, ale zarazem wspomagający młodego człowieka w radości uczenia się, doświadczania satysfakcji z uczęszczania do szkoły – ale nie jako więzienia, panoptykonu, ale jako naturalnego środowiska pasjonatów wiedzy – a więc tych, którzy ją posiadają lub wiedzą, gdzie i w jaki sposób do niej dotrzeć (tymi mogą też być uczniowie, a nie tylko nauczyciele).
JKK: Coraz więcej osób niepełnosprawnych chce w jak najbardziej normalny sposób uczestniczyć w żuciu i co się z tym wiąże kształceniu. Wszyscy wiedzą, że do zrobienia jest jeszcze w tej sprawie wiele. Czy daje się zauważyć jakież zmiany (mam nadzieję na lepsze)? Jak nowe technologie mogą w tym pomagać?
BŚ: Właśnie kilka dni temu dowiedziałem się, że polski osiemnastolatek wymyślił aplikację do smartfonów, która miała służyć do szybkiej komunikacji esemesującej ze sobą młodzieży. Tymczasem szybko okazało się, że niesie ów patent z sobą zupełnie nowe rozwiązanie dla osób niedosłyszących czy głuchych. Młodzieniec-innowator stał się w krótkim czasie milionerem zanim jeszcze ukończył szkołę średnią. Przed nim, za rok jest dopiero matura. Tak więc, niekoniecznie sami nie-w-pełni-sprawni muszą coś sami odkrywać, gdyż poziom uwrażliwienia na ich potrzeby stał się już bardzo znaczący (chociaż nie jest jeszcze powszechny). Biznes widzi w tym także szanse dla siebie i dla gospodarki czy małej przedsiębiorczości. To, jak rozwijają się nowe technologie dla osób z różnymi dysfunkcjami jest wprost oszałamiające, ale dostrzegają to tylko ci, którzy sami poszukują specjalistycznej pomocy. Nagle dowiadują się, że mają dostęp nie do jednego aparatu wzmacniającego słuch, ale do co najmniej kilkunastu, o różnym stopniu ich zaprogramowania, estetycznego ukrycia itp. Polska stała się rajem – być może trochę neokolonialnym – dla światowego biznesu, bowiem otworzyła rynek ogromnych potrzeb na sprzęt leczniczy, rehabilitacyjny czy wspomagający osoby niepełnosprawne w ich codziennym życiu. Pamiętajmy też o tym, że także system szkolny otworzył się na tę grupę dzieci i młodzieży oferując przedszkola czy szkoły z oddziałami integracyjnymi.
JKK: Poza bogatą działalnością wydawniczą Pan Profesor prowadzi bardzo interesujący blog sliwerski-pedagog.blogspot.com. Co Pana skłoniło do podjęcia się trudu jego założenia i prowadzenia?
BŚ: Początkowo miał to być rodzaj dziennika, niecodziennych zapisów, relacji, komentarzy, ale kiedy po kilku miesiącach jego prowadzenia (zacząłem latem 2007 r.) niektórzy czytelnicy zaczęli wykorzystywać komentarze do hejtowania lub załatwiania za ich pośrednictwem „swoich spraw”, zacząłem moderować komentarze i zrezygnowałem ze zbyt osobistej, autobiograficznej narracji. Tak więc blog ewoluował od pamiętnika do osobistej księgi odczytywania na co dzień pedagogiki w jej naukowym i/lub oświatowym charakterze, aż do obecnego stanu – dzielenia się własnymi recenzjami, opiniami, ostrzegania przed patologiami w oświacie i szkolnictwie wyższym czy uczulania na edukacyjne aporie (wciąż nierozwiązywalne problemy dydaktyczne, wychowawcze, społeczno-moralne) tak w kraju, jak i poza granicami. Ot, jest to już księga licząca sobie kilka tysięcy stron, a jak dodamy do tego mniej lub bardziej liczne komentarze, to ma już charakter wspólnego oglądu pedagogicznego świata. Pisanie sprawia mi dużo przyjemności, bowiem udało mi się dzięki temu pomóc wielu nauczycielom, ale i rodzicom czy uczniom w rozwiązaniu ich problemów osobistych czy społecznych, a zarazem pozwala na ustawiczne uczenie się i samowychowanie.
JKK: Jakie nadzieje Pan Profesor wiąże z pracami w Grupie Ekspertów Dobrych Zmian w MEN?
BŚ: Osobiście – żadnych, gdyż nie jestem członkiem tej grupy. Wkradło się nieporozumienie wynikające z faktu, że co kilka miesięcy MEN przesyła do mnie jako przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN ankietę z prośbą o aktualizację danych do korespondencji. Komitet bowiem jest w wykazie stałych konsultantów społecznych resortu (bez względu na to, z jakiej partii rządzącej jest jego obsada). Jak tylko otrzymuję prośbę o opinię projektu ustawy czy rozporządzenia, to przekierowuję dokumenty do odpowiedniego grona ekspertów w KNP PAN, by przygotowało właściwą opinię. Potem kieruję ją z powrotem do MEN. Resort wie o tym, toteż miałem być wykreślony z tego zespołu. Nie dlatego, czy mi się to podoba, czy nie, tylko dlatego, że nie aplikowałem o udział w tym gremium, jak i w żadnym innym przy MEN w minionych latach. Życzę ministerstwu dobrej zmiany, ale najpierw we własnej strukturze i polityce, a potem także w szkolnictwie. Tymczasem nic takiego się nie zapowiada.
JKK: Bardzo dziękuję za rozmowę i poświęcony czas!
Z prof. dr hab. Bogusławem Śliwerskim, Przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk rozmawiał Jaromir Kopp.
Pan Profesor Bogusław Śliwerski zgodził się objąć swoim honorowym patronatem, akcję której Mój Mac Magazyn również patronuje: Wroclaw Accessible Capital of Technology and Culture 2016.
Bardzo ciekawy wywiad. Gratuluję Jaromir! 😉 [drobne literówki są w tekście]