Tak, to już 10 lat jest z nami. Po 6 latach od zakupu pierwszego Maka i po kilkunastu miesiącach od zakupu iPoda, zobaczyłem go w czasie styczniowego MacWorlda. Po kilku miesiącach, równo dziesięć lat temu, trafił do amerykańskich sklepów.
Pierwsze egzemplarze w naszym kraju pojawiły się kilka dni później, sprowadzane przez prywatne osoby. Polska nie była bowiem na liście, państw w których zaplanowano jego premierę. Dodatkowo telefony posiadały nałożonego simlocka AT&T, przez co konieczne było przeprowadzanie jailbreaka, by mogły działać z naszymi narodowymi operatorami.
Sam byłem już głęboko wrośnięty w ekosystem Apple’a, choć wyglądał on nieco inaczej niż dziś. Oczywiście komputer Mac, współpracujący z nim aparat cyfrowy HP, drukarka (do dziś nie wszystkie posiadają sterowniki umożliwiające obsługę ich w naszym ekosystemie), skaner, iPod i odjechane głośniki. Nad nimi leżały niewydawane już w Polsce magazyny Digit, Publish and MacWorld, MacMag. Jedynym sensownym miejscem na rozmowy i dyskusje na tematy okołoapplowe w Internecie była lista dyskusyjne Szarlotka. Tam spotykały się Tuzy polskiej sieci, włączając w to zacne grono naszego redaktora Jaromira Koppa. Tam szukaliśmy rozwiązań, podpowiedzi, rad. Dopiero później pojawili się inni.
Powiew świeżości
Zapragnąłem go jak nic dotąd. O ile pierwsze przemycone egzemplarze sprzedały się na pniu, o tyle we wrześniu można było zacząć polować na własnego. Żeby przeżyć do tego czasu, kupiłem LG Prada, który pozycjonowany był jako jego największy rywal. Był kupą złomu, w którym ledwo co działało. Napędzał go jakiś własny system, nie posiadający z Androidem jeszcze nic wspólnego. Po wakacjach, okazja pojawiła się w pobliskim Wrocławiu. Istniejąca autostrada, pomimo niemodernizowanej konstrukcji płytowej, pamiętającej jeszcze czasy przedwojnia, umożliwiała pokonanie 200 km odległości w półtorej godziny. Problem finansowy, wynoszący 1800 zł pomógł rozwiązać ojciec, który, na szczęście, nie zadawał zbyt wielu pytań. Już wtedy był to kolosalny wydatek, zwłaszcza, że zalegające na półkach operatorów Nokie i Sony-Ericssony nie kosztowały więcej niż 200-300 zł.
Szybko przeprowadzona transakcja i powrót późno wieczorową porą przebiegły błyskawicznie. Telefon cieszył jak nowonarodzone dziecko. Szybka instalacja, złamanie oprogramowania i można było się cieszyć czymś, co miało zrewolucjonizować świat.
GPS w 3G
Pierwszego iPhone używałem niecały rok, gdyż w kolejne wakacje można było legalną drogą nabyć jego następcę iPhone 3G. Przed salonami Orange funkcjonowały nawet kolejki z wynajętych do tego celu studentów. iPhone 3G posiadał wiele przewag nad swoim poprzednikiem. Umożliwiał on łączenie się w nowszej technologii z Internetem i lepszy aparat. Ale jeśli myślicie, że to było jego kluczową cechą, to strasznie się mylicie. Gwoździem programu było uwolnienie w telefonie GPS i możliwość instalowania aplikacji, które miały wbudowaną nawigację samochodową. W pierwszym iPhone, nie było o tym mowy. Wtedy też, zakupiłem w AppStore Navigona, który co ciekawe, aktualizowany jest do dziś, bez żadnych subskrybcji i dodatkowych opłat.
Później pojawiały się kolejne modele telefonu, a niedługo potem okrzepła konkurencja. Nieszczególnie lotny Ballmer, dalej brnął w ślepą uliczkę, w Nokii zapanował chaos.
Dziś stoimy u progu prezentacji kolejnego modelu, ale czy on będzie tak rewolucyjny jak pierwsze modele? Wynaleziono już chyba wszystko, ale szczegóły poznamy już wkrótce. Chciałbym jednak mieć powód, który skłoniłby mnie do wymiany 6S. Siódemka pomimo porcji solidnych ulepszeń go nie dała. Czy tak będzie? Czas pokaże.
0 komentarzy