Pamiętacie jak w sieci piętrzyła się dyskusja, czy blogi mogą wyprzeć gazety papierowe? Dziś coraz mocniej dociera do mnie prawda – nie ma takiej możliwości. Ot niby powiecie, że każdy internauta częściej sięga do witryny niż do kiosku z gazetami. Fakt, ale nie dożyjesz przyjacielu czasu, że blogger będzie Cię informował o swoich przemyśleniach. Prędzej gazety zmienią się w cyfrowe twory, niż blogger, samotny żagiel dobije do portu zwanego powszechnie CMS.
Jest pewien dość znaczący problem w całym pojmowaniu osoby piszącej w sieci. Wszyscy uważają, że robi to dla sławy i ta aureola unosi go ponad ziemskim padołem dając siłę do przetrwania kolejnego dnia. A i owszem, chcę być sławny, rozpoznawalny, kochany przez masy. Do tego solidna liczba fanów na Facebooku. Czysta sielanka sieciowa.
Coraz częściej w skrzynce e-mail pojawiają się „lukratywne” oferty współpracy. Przywołam ostatnią, która uświadomiła mi, że „wydawcy” mają mnie w małej dziurce, gdzie promienie słoneczne nie docierają.Cytuję zatem jakie korzyści płyną z wypracowanego artykułu:
„Korzyści z napisania i publikacji artykułu?- autor może podzielić się, pochwalić swoją wiedzą,- dołączyć do grona naszych autorów i publikować na łamach naszych pism,- ma możliwość autopromocji,- może zapisać kolejną pozycję w swoim życiorysie, karierze,- pokazać się i poznać ludzi z branży,- jeśli posiada firmę może ją reklamować w piśmie.”
Sam nie wiem, którym aspektem oferty mam się zachwycić. Stawiam, że autopromocja jest kluczowa. Zazwyczaj nie odpowiadam na takie treści, lub zdawkowo odpisuję – „Nie”. Z faktu jednak, że miałem tego dnia zorany humor, podjąłem dysputę. W odpowiedzi przyszło:
„Jestem na okresie próbnym i potrzebuje 3 autorów w dwa dni, szanuje prace innych…”
To cała treść. Proszę mi powiedzieć, o co u licha tu biega. Czy ja stoję w progu, żeby mnie spychać łopatą. Kto w taki sposób próbuje nawiązywać jakiekolwiek relacje z autorami. Temat jest nagminny i boję się o jedno – są tacy, którzy się zgodzą. Jeśli są zatem autorzy, którzy na taką wiadomość podniosą swoje palce nad klawiaturę, to wiedzcie, że jesteśmy zgubieni. Blogerzy sprzedają się jak tanie panie w leśnych ostępach i nie wiedzą nawet, że ktoś (zlecający) ma ich w głębokim poważaniu – „potrzebuję 3 autorów w dwa dni…”. Ta odpowiedź chyba jasno daje do zrozumienia, że Ty drogi bloggerze masz być tanią siłą roboczą. Zatem proszę, opamiętaj się i piętnuj podobne praktyki, bo nasz kres jest bliski.
Stawiam, że za chwilkę blogerzy wymrą. Zostaną zastąpieni serwisami w stylu Antyweb czy Spidersweb. Serwisy gromadzące kilku autorów są w stanie przetrwać, bo generują więcej treści i są w stanie odpowiadać większym echem w cyfrowej infostradzie. To już jednak nie są serwisy stricte blogowe, gdzie autorzy obok przekazywania informacji będą mogli wplatać emocjonalne „kurwa”. Nie, to są już serwisy, od których wymaga się treści gazetowej. Powiecie, że wszystko płynie. Każdego da się zastąpić. Zawsze pojawią się ludzie, którzy będą chcieli coś powiedzieć i stworzą swojego bloga. Blog tu, blog tam. Ja pytam, czy znajdziesz na to czas? Po pierwsze na czytanie. Coraz bardziej narzekamy na jego brak. Jesteśmy coraz bardziej wybredni co do treści. Jeśli na stronie nie pojawiają się wpisy, witryny znikają z naszych zakładek i czytników RSS. Wolimy łatwo skonsumować podaną informację na jednej stronie – czyste lenistwo. Z drugiej strony, czy autor jest w stanie pisać dużo. Jeśli nawet posiada ogromną wiedzę, pomysły to czy znajdzie czas na klepanie w klawiaturę tylko dla „sławy”.
Nigdy nie uważałem bloga, jako narzędzia do zarabiania. OK, marzyło mi się raz, no może dwa razy, żeby być bogatym pisząc. Jednak otrzymana korespondencja utrzymuje mnie w przekonaniu, że tak nie będzie. Przynajmniej do czasu, gdy wydawcy pojmą, iż blogger, autor internetowy nie należy do grupy sub-pismaków. Proces pojmowania tej prawdy musi nastąpić już dzisiaj, bo gdy duże strony umacniają swoją pozycję, mam wrażenie, że blogi (te prawdziwe, jednoosobowe) tracą impet. Ja przynajmniej dostaję zadyszki czytając tak przygotowane „zachęty” do pisania artykułów. Bo wynika z nich, że nie dość, że nie wyżywię rodziny, to dodatkowo jestem zerem autorskim.
I na koniec. Tak zupełnie serio, bez podtekstów zapytam. Tak badawczo, bo kto wie co mi przyjdzie w życiu robić. Kto by chciał mnie zatrudnić? Przeciętnego inżyniera. Z doświadczeniem pisarskim, prowadzącego bloga oraz podcast. Do tego dodam w CV jakieś artykuły z doskoku, które mają prowadzić mnie ścieżką do zdobycia lepszej pracy. Pytam na poważnie, bo gdzie się nie obejrzę, to widzę oferty z wpisem do mojego „doświadczenia”, nigdzie zaś miarodajnych możliwości kupienia chleba. Zatem? A może zamiast Pana na stażu ja zajmę jego miejsce? Potrafię pisać, chętnie dostanę 500 złotych (taka jest stawka na stażu?) za wykonanie podobnej pracy + darmowy artykuł w Państwa gazecie. Zatem kto? Bo jak nie Wy, to zdechnę z głodu.
Blogerze, nie daj się szmacić. Zostaw to innym.
Problem w tym, że generalnie Ci co mają pracę mają gdzieś tych co pracy szukają. Praca generalnie stała się mocno reglamentowanym towarem. A już praca dobrze płatna, to … Nie dotyczy to tylko pisania, ale większości zawodów. Masz plecy, masz robotę. Nawet jak jesteś marnym pracownikiem. A nawet jak kogoś zatrudnią, bo jest dobry to go kolesie szefa zajeżdża, tak dla sportu, dla rozrywki, dla zgrywy. I oczywiście można się obrazić i iść gdzie indziej, ale na to samo. Tak więc nie liczyłbym na Twoim miejscu na intratne zajęcie, no chyba że…
@ergie: To jedna strona medalu. Druga jest taka, że zatrudnienie pracownika wiąże się z pewnymi konsekwencjami. Dwie najistotniejsze:
1. Pracownik otrzymuje „na rękę” niecałą połowę pieniędzy, które wydaje na niego pracodawca (ZUS, podatki, itp.)
2. Rozwiązanie umowy o prace jest problematyczne i kosztowne. (bo umowa na czas określony, bo trzeba dać odprawę, bo na urlopie zdrowotnym, bo na macierzyńskim/tacierzyńskim itd)
Prościej poszukać tańszej siły roboczej w postaci studentów czy wspomnianych przez Przemka blogerów piszących dla „sławy”.
Ja sam piszę i siłą rzeczy otrzymuję różnego rodzaju propozycje „współpracy”. Zdarzyło mi się dostać propozycję napisania recenzji książki dla dużego polskiego wydawnictwa, którą sam sobie miałbym kupić, a recenzja byłaby zamieszczona u nich na stronie ofertowej z moim podpisem, ale bez linka do strony (bo „nie mają technicznie takiej możliwości”). Dostałem też propozycję (zatytułowaną „Szanowny blogerze”) przeniesienia mojego bloga do powstającego portalu i prowadzenia go tam w zamian za etykietkę „ekspert” i linkowanie ze strony głównej (która jeszcze nie istnieje).
Wśród tego typu „propozycji” znalazł się sensowny wydawca, z którym podpisałem umowę i dla którego piszę, ale w zamian za wystawienie FV.
Dopóki blogerzy nie będą cenili swojego czasu, dopóty będą się pojawiały propozycje pracy w zamian za „sławę”.
zupełnie jak z podejściem do pracy projektantów/grafików… I tu niestety też zdarzają się osoby, które „zrobią layoucik/plakat” za 500zł lub „promocję nazwiska”
Na całe szczęście po wprowadzeniu ACTA wszystko zmieni się na lepsze :))
@Przemek ej no nie jest tak wszędzie, my na IT Tech Blog owszem piszemy w grupie ale to ma trochę inny wymiar bo powiedzmy nie ograniczamy się tylko do wpisów i nie rozliczamy się pod pręgieżem wierszówki a bardziej wymieniamy się poglądami i rozmawiamy poza blogiem, tworzymy miniFb z ludźmi o podobnych zainteresowaniach i pasjach a nie stricte maszynkę do produkcji treści i monetaryzacji.
Przede wszystkim ludzie muszą w końcu zrozumieć czym jest zajęcie bloggera – to nie jest codzienne klepanie najświeższych informacji z dziedziny którą się zajmuje (choć nie twierdze, że nowinki też są ważne), ale przede wszystkim subiektywne komentowanie wszystkiego co go interesuje.
Ja sam właśnie startuję z własnym blogiem. Powiem szczerze, że z chęcią zobaczyłbym jakieś wpływy na konto związane z blogiem, ale jeżeli ich nie będzie to trudno – dzięki prowadzeniu własnego bloga, będę mógł się rozwijać, gdyż będzie mnie on mobilizował do codziennej pracy, która miejmy nadzieje kiedyś zaowocuje.
Z tego co kojarzę, jednoosobowy blogger, który żyje ze swoich blogów to Kominek. Wiem, że oprócz pisania i kampanii reklamowych prowadzonych na swoich blogach, w jakimś stopniu zaangażowany jest również w szkolenia .
Dziennikarze nie mają wiele łatwiej. Wszędzie największym problemem jest przebić się.
Etam…
To tylko kwestia czemu prowadzi się bloga. Jeśli dla utrzymania rodziny to może i się zdechnie pod płotem jak dział marketingu zaszwankuje. Jeśli bloga się traktuje jako własny pamiętnik/przydatnik/komunikator ect. który przy okazji podczytują inni to nie ma możliwości splajtowania bo z założenia się na nim nie zarabia
Kominek też nie prowadzi blogów samodzielnie.
Ciekawe. Pomyśle i odpiszę
Przypomina to starą anegdotę: Na początek nie dostanie Pan nic, ale jak będzie dobrze pracował to zapłacę dwa razy więcej.
Czy zatarła się granica między nauką, stażem a pracą. Za pracę się płaci nie mniej niż wynosi płaca minimalna i stawki określane przez związki branżowe.
Cytat ze strony ZPAF: Tabele stawek minimalnych stosuje się do utworów fotograficznych będących przedmiotem prawa autorskiego, czyli zarówno do utworów zawodowych fotografów jak i amatorów, niezależnie od tego czy są członkami Związku Polskich Artystów Fotografików (lub innych związków twórczych) czy nie są.
Faktycznie sam ich nie prowadzi, ale na pewno sam dostarcza treści, a o to jest chyba najważniejsze. Z tego co wiem jego współpracownice odpowiedzialne są za moderowanie komentarzy i inne prace porządkowe. Chyba, że się mylę?